To był piękny dzień, bo zupełnie przypadkowo trafiłem do raju dla zmęczonych kolarzy. A wszystko zaczęło się całkiem normalnie. Pobudka po 4 i wyjazd z hotelu w Katherine przed 6 rano.
Na odjezdnym podchodzi do mnie przy recepcji chłopak i mówi, że widział mnie wczoraj na trasie. Jest zaskoczony, że jadę aż na południe. Potem się sobie przedstawiamy i John jest przekonany, że jestem Niemcem🤣
Kilka kilometrow za miastem zastaje mnie magiczny brzask i wschód słońca. Ti magiczna chwila, na kompletnym pustkowiu, przy niezwykłym śpiewie ptaków.
Następne 100 kilometrów to ostra jazda pod wiatr przy temperaturze, która wzrosła z 19 stopni przed wschodem słońca, do 40 w samo południe😎
I właśnie w samo południe zdarzyła się magia. Mój pokój na kempingu w Matarance nie był jeszcze gotowy i miły pan z recepcji powiedział "trzy kilometry stąd mamy fajną miejscówkę. Można popływać i odpocząć. I nie martw się tablicami ostrzegajacymi przed krokodylami. Musiałbyś mieć pecha żeby się pojawił". Po takiej zachęcie musiałem pojechać i trafiłem do raju, czyli Bitter Springs.
Krystalicznie czysta woda, ciepła jak w wannie. Na odcinku 500 metrów można spływać z prądem leniwie płynącej wody. A wszystko wśród bujnej tropikalnej roślinności.
Przy okazji wykorzystałem mój materac, który wożę w torbie pod kierownicą. W końcu do czegoś się przydał 😜
To było coś niesamowitego! Muszę tu kiedyś wrócić ❤️
Yorumlar