Wtorek - poranek w Bratysławie wita mnie pełnym słońcem i jest naprawdę wakacyjnie. Opuszczam swojskie blokowisko i ruszam w drogę.
Najpierw obowiązkowy wjazd do centrum i na Bratysławski Hrad, potem kilka fotek. Bratysława zaliczona więc zjeżdżam nad Dunaj i jadę wzdłuż rzeki w kierunku Budapesztu.
Droga rowerowa na wale jest idealna. Gładki asfalt, po lewej ręce Dunaj, po prawej pola, wsie. Jedzie się naprawdę przyjemnie, ale... po godzinie robi się trochę nudno. Słońce jest mocne i zaczynam czuć, że nogi i ręce zaczynają mnie piec.
Na szczęście koło tamy w Gabcikovie doganiam parę turystów z Hannoveru, która podróżuje na rowerach od początku czerwca. Ratują mnie sporą porcją kremu z filtrem i opowiadają, że rzucili pracę i zamierzają jeździć po Europie do jesieni. Mają wielkie sakwy, namiot, cały sprzęt biwakowy. Nie mogą uwierzyć, że jeszcze trzy dni temu byłem we Wrocławiu i robię dziennie po 160 kilometrów. Oni jeżdżą po 40-50 kilometrów i odpoczywają :)
Ścieżka wzdłuż Dunaju jest raczej pusta – takie atrakcje jak niemieccy rowerzyści zdarzają się dosyć rzadko. Chcąc urozmaicić sobie podróż, zjeżdżam do okolicznej wioski żeby znaleźć sklep i uzupełnić zapasy wody. I tu spore zaskoczenie: wszystkie nazwy są dwujęzyczne – słowackie i węgierskie. W sklepie gra węgierskie radio a pani sprzedawczyni mówi do mnie po słowacku, ale z innymi klientami rozmawia po węgiersku. Ot taka specyfika pogranicza: jesteśmy na Słowacji ale wszyscy rozmawiają po węgiersku.
Początkowo planowałem nocleg w Ostrzyhomiu (Esztergom) – pierwszej stolicy Węgier, ale ostatecznie znajduję nocleg po słowackiej stronie Dunaju w Sturovie. Zwiedzanie jednego z najstarszych węgierskich miast zostawiam sobie na następny ranek.
Podsumowanie dnia: 167 kilometrów, 225 metrów przewyższeń, średnia prędkość 22 km/h
Dorzucam jeszcze filmik nakręcony między Bratysławą a zaporą w Gabcikovie :)
Comentarios