top of page
notojade

Do Chorwacji na rowerze. Można? Można!!!

Znajomi od lat jeżdżą na wakacje do Chorwacji i nie mogą sie nachwalić. Ponieważ jeszcze tam nie byłem, jadę do Chorwacji na rowerze. Plan był prosty: start z Wrocławia i tydzień żeby dojechać do Dalmacji :)

Jestem właśnie w Wiener Neustadt, skończyłem trzeci dzień wyprawy. Zaraz opiszę jak było, ale najpierw trochę wprowadzenia.


Trasa

Do przejechania mam w sumie 1200 kilometrów. Pierwsze 400 do Wiednia jadę tak jak rok temu, gdy podróżowałem do Budapesztu. Potem już zupełnie nowa trasa przez Węgry, Słowenię i oczywiście Chorwację.


Sprzęt

Biorę to co mam najlepszego, bo ma być szybko, niezawodnie i komfortowo. Rower to oczywiście Specialized Roubaix. Doskonale się sprawdził w Azji i ostatnim wyjeździe do Lwowa. Jest świeżo po serwisie w Immotion i jeździ perfekcyjnie.

Bagaż zapakuję w sakwy Blackburn Outpost. Klasa sama w sobie. Niezawodne, lekkie i stabilne. Reszta wyposażenia też w wariancie azjatyckim, za wyjątkiem zegarka treningowego. Do tej pory przez ponad cztery lata jeździłem z Suunto Ambit 3 Baro, a teraz testuję najnowszy model Suunto 9. Wygląda pięknie, sprawdzimy jak da sobie radę w trasie.

W tym roku jadę naprawdę na lekko z minimalnym bagażem. W pełni zapakowany rower (bez wody w bidonach i camelbaku) ważył w dniu wyjazdu 15 kilogramów!


Sobota 13 lipca

Wrocław - Kłodzko - Cervena Voda 151 km


Startuję w sobotę rano, chociaż prognoza pogody jest fatalna. Na całym Dolnym Śląsku ulewy i zimno. O dziwo o 5 rano nad Wrocławiem wstaje słońce, więc szybko robię kanapki i o 6 jestem już na rowerze. W słońcu dojeżdżam do Kątów Wrocławskich, potem kręcę na krajową 8, żeby jak najkrótszą trasą dotrzeć do granicy. Niestety szczęście nie trwa długo i przed Ząbkowicami łapie mnie ulewa. Takie krótkie przelotne ulewy towarzyszą mi do Kłodzka.

Potem robi się trochę pogodniej i wczesnym popołudniem docieram do Miedzylesia. Teraz ostatnie zakupy w Polsce, znowu krótka ulewa i podjazd na granicę do Boboszowa. Na koniec dnia szybki zjazd do Cervenej Vody. Jak tylko dojeżdżam do wynajętego apartamentu, z nieba spada ściana deszczu. No to mi się udało :)


Niedziela 14 lipca

Cervena Voda - Brno - Jevisovka 158 km


W nocy lało jak z cebra, ale niedzielny poranek jest słoneczny chociaż naprawdę zimny. Po szybkim śniadaniu ruszam na czeski etap wyprawy: chcę przejechać spod granicy z Polską pod granicę z Austrią. Jest niedziela rano i drogi są zupełnie puste.

Jedzie się doskonale, niestety po godzinie robi się pochmurno, a podczas jazdy przez góry mgła jest taka, że włączam w trybie migającym wszystkie lampki. Chyba jednak mam szczęście bo co chwila jadę po mokrym asfalcie, widzę wielkie kałuże, ale na głowę nic nie pada :)

Wczesnym popołudniem docieram do Brna. Obowiązkowy przejazd przez samo centrum i wizyta w knajpce z pysznym wietnamskim jedzeniem. Po takiej azjatyckiej uczcie z nową mocą ruszam żeby przejechać ostatnie tego dnia 50 km.

I znowu dzieją się cuda: z naprzeciwka jadą mokre auta, droga pełna kałuż, a deszczu nie ma! Niedługo przed niedzielnym finiszem spotykam rowerzystów w ogromnych żółtych pelerynach. Opowiadają, że chwilę temu jechali w gigantycznym deszczu. Kwadrans później melduję się na kwaterze z malutkiej wsi Jevisovka pod samą austriacką granicą. No i teraz najlepsze: godzinę później robi się ciemno i nad nami szaleje burza. To był dzień z pogodą w kratkę, ale ja miałem 100 procent szczęścia :)


Poniedziałek 15 lipca

Jevisovka - Wiedeń - Wiener Neustadt 131 km


Poniedziałkowy poranek jest perfekcyjny: 16 stopni i ani jednej chmury na niebie. Słońce zachęca do jazdy, więc szybko jem śniadanie i jestem gotowy. Jeszcze smaruję łańcuch, bo po dwóch dniach jazdy po mokrym, trzeba go dopieścić (dziękuję Mikołaj za super smar w jednorazowej tubce).

Jazda do Wiednia to czysta przyjemność. Pogoda super, boczne drogi puste i gładkie a krajobrazy sielskie. W południe docieram do Wiednia. Szlak rowerowy wiedzie wyspą pomiędzy Dunajem i Nowym Dunajem. Jest gładziutki asfalt tylko dla rowerów i biegaczy. Potem wjazd na most Floridsdorfer i po chwili jestem w ścisłym centrum.

Lubię to miasto bo tutaj naprawdę szanują rowerzystów. Na chyba wszystkich jednokierunkowych uliczkach w centrum są kontrpasy, a kierowcy uprzejmie hamują i przepuszczają rower. Naprawdę super!!!

W Wiedniu robię krótki postój na sznycel wiedeński. Nic na to nie poradzę. Jestem żarłokiem, a knajpa Meissl & Schadn ma opinię najlepszej sznyclarni w stolicy Austrii :)

Wyjazd z Wiednia nie jest zbyt komfortowy. Duży ruch i mnóstwo świateł po drodze (dlaczego mam zawsze czerwone?) O wiele fajniej jechało mi się rok temu z Wiednia do Bratysławy, no ale tam jechałem komfortowo po legendarnej Donauradweg.

Po godzinie szlak rowerowy odbija od głównej drogi i ostatnią część poniedziałkowej podróży pokonuję fantastyczną ścieżką rowerową Thermalradweg. Jest sielsko, pusto i jedzie się naprawdę wygodnie. Późnym popołudniem docieram do Wiener Neustadt. Teraz czas na relaks ponieważ jutro Węgry :)

Comments


bottom of page