Czwartek 18 lipca
Maribor - Zagrzeb 126 kilometrów
Ponieważ nocleg miałem w samym centrum miasta, rano nie mogę sobie odmówić frajdy objechania starówki na rowerze. Przy okazji zaliczam lokalny bazar i kupuję owoce na drogę. Tutejsze morele są pyszne :)
W Marborze jest całkiem sporo ścieżek rowerowych, ale czas czekania na niektórych światłach jest koszmarnie długi. Szybko uczę się od miejscowych na rowerach, że jedziemy niezależnie od koloru światła na sygnalizacji ;)
Trasa do Chorwacji prowadzi teraz wzdłuż rzeki Drawa. Jest malowniczo i auta nie przeszkadzają zbytnio. Po godzinie dojeżdżam do pięknego miasteczka Ptuj. Panorama znad Drawy na miasto zapiera dech w piersiach!
Kilkanaście kilometrów przed granicą chorwacką droga rowerowa jest w bezpośrednim sąsiedztwie autostrady. Na 2 kilometry przed granicą widzę ogromną kolejkę aut. Mam swoją rowerową satysfakcję: mnie to nie dotyczy. W końcu ścieżka rowerowa dochodzi do granicy, która jest... zamknięta. Na wysokim ogrodzeniu drut kolczasty, a droga zamknięta szlabanem. Ponieważ nie ma żadnego strażnika i nie mam kogo spytać do dalej, przepycham rower pod szlabanem, sam skaczę górą i jestem w Chorwacji.
Dopiero później dociera do mnie, że Chorwacja nie jest w strefie Schengen i chyba nielegalnie przekroczyłem granicę :(
Po granicznej przygodzie ruszam z kopyta i późnym popołudniem objeżdżam moim Specem centrum Zagrzebia. Fajne miasto! Kiedyś tu wrócę.
Potem ogromna bałkańska kolacja, czyli miska grilowanego mięsa i szybko spać :) Piatek 19 lipca Zagrzeb - Plitwickie Jeziora - Korenica 156 kilometrów Trasa z Zagrzebia to cztery zupełnie różne wycieczki. Najpierw wyjazd z aglomeracji i spory ruch. Potem przez kilkadziesiąt kilometrów jadę po dosyć płaskiej i zielonej rolniczej Chorwacji. Urocze wioski, puste drogi, malowniczy krajobraz. No i mało ludzi.
Trzeci etap wycieczki zaczynam gdy nawigacja kieruje mnie na krajową drogę główną do Plitwickich Jezior. Tu ruch jest ogromny, auto jedzie za autem i jest niezbyt przyjemnie. Na szczęście za Slunjem nawigacja pokazuje mi wariant bocznej drogi w kierunku Plitwic. Zaczyna się świetnie: wąskie asfalty, strome pojazdy i piękne widoki Niestety po 10 kilometrach asfalt się kończy i zaczyna szutrówka. Jako tako się po tym jedzie, ale za chwilę kończy się szuter i przepycham rower przez bezdroża. Po drodze mijam ruiny opuszczonej wioski, stary cmentarz i robi się trochę nieswojo.
Na szczęście nawigacja pokazuke, że za kilka kilometrów mogę wrócić na główną drogę. I wtedy zaczyna się czwarty etap wycieczki: godzinny podjazd do Pliwickich Jezior. Na szczęście forma jest ok i całą górkę robię bez wiekszego stresu. Ponieważ jest już bardzo późno i niebawem zrobi się ciemno, nie mam już szans na długi spacerek po Parku Narodowym. Cykam pamiątkowe zdjęcie i ruszam dalej, żeby przed zmrokiem po super szybkim zjezdzie dotrzeć do Korenicy. Tym razem trafiam na kwaterę do miłej starszej pani. Kończę dzień szybką kolacją, bo nazajutrz czeka mnie wielki finał - mam dojechać nad Adriatyk.
Sobota 20 lipca Korenica - Rovanjska - Posedarje 108 kilometrów Rano pogoda mnie zaskakuje: jest 12 stopni i gęsta mgła. Po szybkiej herbacie i kromce chleba z serem schodzę na dół, a tam czeka na mnie moja gospodyni i proponuje kieliszek śliwowicy na drogę. Kiedy tlumaczę jej, że po takim porannym poczęstunku daleko nie zajadę, dostaję butelkę "na potem" :)
Teraz mogę już ruszać i po 5 minutach jestem kompletnie przemarznięty. Jest naprawdę zimno i wilgotno, a ja mam na sobie cieniutki strój na upały. Twardo jadę dalej, bo wiem, że jeszcze chwilę będę w górach, ale jak tylko zjadę niżej, zrobi się gorąco. Po drodze mijam jeszcze poligon wojsk pancernych. Taki sam mijałem półtora roku temu na Pustyni Negew w Izraelu. Tam też było foto z czołgiem :)
To jest taki dzień, który powinien kończyć moją wyprawę. Mam dzisiaj więcej zjazdów niż podjazdów, a widoki są fantastyczne.
Szaleńczy zjazd z ponad 700 metrów do poziomu morza to naprawdę finał marzeń. Teraz jeszcze wjazd na plażę w Rovanjskiej, sesja na tle morza i jadę na nocleg do Posedarje.
W ten sposób w 8 dni przejechałem z Wrocławia nad Adriatyk. 1100 kilometrów wielkiej radochy w nogach i głowie :) Teraz czas żeby odpocząć, a dłuższe podsumowanie wyprawy zrobię za kilka dni.
Hej, super wyprawa, ale w jaki sposób przetransportowales rower z powrotem do Polski?