top of page
notojade

Wyprawa do Azji - czas na podsumowanie

Zaktualizowano: 19 mar 2019

Minął już tydzień od mojego powrotu z Wietnamu i to chyba najlepszy czas, żeby spokojnie podsumować wyprawę.

Przede wszystkim: to był mój najlepszy wyjazd rowerowy jaki zrealizowałem do tej pory. Dlaczego? Bo wszystko się udało, a rzeczywistość znacznie przerosła moje oczekiwania. Zacznijmy od początku.



Najpierw zapraszam na króciutki filmik podsumowujący wyprawę :)





Przelot i wizy

Przelot liniami Emirates był naprawdę ok. Wygoda, dobre jedzenie i serwis na pokładzie, a przede wszystkim przewóz roweru w cenie biletu.

Wizy załatwiane przez internet też okazały się idealnym rozwiązaniem. Na obydwu granicach: tajlandzko-kambodżańskiej i kambodżańsko-wietnamskiej odprawa trwała kilka minut, nie było żadnych kolejek i prób wymuszania łapówek, o czym naczytałem się wcześniej w internecie.

Nie ma także żadnego problemu, żeby w hali przylotów lotniska w Bangkoku poskładać rower. Jak tylko skończyłem pani sprzątaczka zabrała pusty karton, a podróżni kibicowali mi przy składaniu roweru :)



Jak tam się jeździ?

W żadnym z krajów nie ma problemu żeby jeździć na rowerze. W Tajlandii obowiązuje ruch lewostronny, ale za to drogi są komfortowe i szerokie. Mają też z reguły naprawdę szerokie i wygodne pobocza, dzięki temu nie ma strachu przed samochodami. Najsłabsze drogi były w Kambodży, ale poza odcinkiem z wybrzeża do Phnom Penh – gdzie było wąsko i niebezpiecznie – też dało się jeździć w całkiem dobrych warunkach. W Wietnamie jeździłem najmniej, ale odcinek z granicy do Sajgonu był komfortowy: szeroko i duże asfaltowe pobocze.

Odrębny temat to jazda w miastach :) Tu zabawa jest ostra: panuje ogromny ruch, często trzeba lawirować między samochodami i motocyklami, ale mimo tego, można całkiem sprawnie jeździć. Największe szaleństwo panuje w Bangkoku, a w stolicy Kambodży było trochę spokojniej. Sajgon zaskoczył mnie, ponieważ przy szerokich dwujezdniowych arteriach są wydzielone dodatkowe pasy dla jednośladów. To bardzo ułatwia jazdę.



Czy jest bezpiecznie?

Jest bardzo bezpiecznie! W każdym z krajów czułem się fantastycznie. Trzeba oczywiście zachować zdrowy rozsądek, ale było naprawdę OK. Żadnych prób kradzieży, rozbojów czy wyłudzeń. Ludzie są nastawieni bardzo przyjaźnie. Wiadomo, że na targowisku warto się potargować, ale to przecież czysta przyjemność.



Czy jest drogo?

Nie! Jest relatywnie tanio. W czasie całego dwutygodniowego pobytu wydałem niecałe 500 dolarów. Noclegi kosztują średnio 10-15 dolarów, orzech kokosowy dolara, coś dobrego do jedzenia 2-3 $. Najdroższe były transfery promami między wyspami. Tam cena dochodziła do 400 bahtów czyli 13 dolarów. Z taksówki skorzystałem raz, żeby dojechać z zapakowanym rowerem z centrum Sajgonu na lotnisko. Cena 240 tysięcy dongów czyli 10 dolców :) W Phnom Penh korzystałem z tuktuków. Trzeba się targować, ale cena za kurs wychodzi między 2 a 3 dolary.

Ponieważ ciuchy, w których przyleciałem z Polski wylądowały w śmietniku razem z kartonem na rower, musiałem sobie kupić w Wietnamie ubrania na powrót. Spodnie kosztowały 5, a koszulka 3 dolary. Nie ma co dłużej wymieniać: jest tanio!



Co z wymianą walut?

Do wszystkich trzech krajów najlepiej zabrać dolary. Lepszy kurs dostaniemy za wysokie nominały czyli setki i pięćdziesiątki. W Bangkoku nie warto wymieniać pieniędzy na lotnisku, w centrum jest duża konkurencja i znacznie lepszy kurs. W Kambodży jest oficjalna dwuwalutowość i można bez żadnego problemu płacić za wszystko dolarami. Resztę dostaniemy z reguły w rielach. Tu nawet bankomaty wypłacają dolary :)

W Wietnamie zdecydowanie najlepiej wymieniać pieniądze w oficjalnych punktach. Oferują najlepszy kurs i nie ma stresu. Ja większość dongów kupiłem na granicy z Kambodżą, a potem – po takim samym kursie – w sklepie z biżuterią w centrum Sajgonu.




Czy jest internet?

To nie do wiary, ale internet działał tam chyba lepiej niż w Polsce. Przede wszystkim: w każdym hotelu, hostelu czy guesthousie albo na kempingu było bardzo szybkie wifi. Było na tyle dobre, że przez Messengera czy Vibera łączyłem się w trybie videorozmów i połączenie było znakomite.

Po drugie: warto kupić lokalną kartę SIM i mieć własny internet. W Tajlandii kupiłem 8-dniową kartę za 299 bahtów czyli niecałe 10 dolarów. Internetu 4G miałem tyle, że do końca pobytu nie udało mi się tego zużyć. Podobnie w Kambodży: tygodniowy SIM z internetem 4G kosztował 7$. W Wietnamie byłem krótko, nie kupowałem więc karty SIM, ale wifi było bardzo dostępne i szybkie.



Czy jest gorąco?

Jest gorąco jak cholera! W dzień 32-35 stopni, w nocy 26-28. Ale – ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu – bardzo łatwo można się przyzwyczaić do tych temperatur. Jadąc ze średnią prędkością nieco ponad 20 km/h miałem poczucie komfortu termicznego. Jak tylko robiło mi się zbyt ciepło – zjeżdżałem na przerwę na jedzenie lub picie. No i cały czas dużo piłem: wiozłem ze sobą 2,5-litrowego camelbaka i dwa bidony z czystą wodą. Na postojach piłem moją ulubioną wodę kokosową, szejki owocowe i oczywiście colę :)

Przez pierwsze dwa dni wyruszałem przed świtem, żeby jak najwięcej przejechać bez palącego słońca. Po dwóch dniach odpuściłem i całe odcinki pokonywałem w słońcu. Da się, trzeba tylko smarować się kremem z filtrem +50.




Czy mówią tam po angielsku?

Na lotniskach i w kurortach można się jakoś dogadać. W większości miejsc nie znają jednak angielskiego. Trzeba sobie radzić na migi. Czasami korzystałem z translatora google – działał naprawdę sprawnie :) Najlepiej zagadywać po angielsku do młodych w wieku szkolnym – oni trochę mówią.



Jak się odżywiać?

Jedzenie podczas wyprawy było fantastyczne. Pyszne, urozmaicone i bardzo tanie. Nie jest prawdą, że lokalne potrawy są ostre. Można bez żadnego problemu zjeść tanio i smacznie. Ja stosowałem tylko jedną żelazną zasadę: jem tam gdzie miejscowi. Jeżeli widziałem, że gdzieś tłoczą się lokalsi – zatrzymywałem rower i jadłem razem z nimi. To zawsze działało. Przez cały pobyt nie miałem żadnych problemów żołądkowych czy zatruć.

Nie ma też powodu, żeby bać się owoców mytych w lokalnej bieżącej wodzie albo szejków owocowych, które miksują z lodem. Codziennie pochłaniałem ze 3 takie szejki i kilogram owoców :)



Czy tam jest brudno?

Czasami tak, miejscami nawet bardzo brudno. Na przykład w Kambodży wszyscy namiętnie palą śmieci. Smród palonego plastiku zapamiętam na długo. A ich uliczne knajpy i garkuchnie nasz Sanepid zmiótłby z powierzchni ziemi :) Mam takie ulubione wspomnienie z garkuchni w Phnom Penh – gdzie pod stołem dyżurował pies i pałaszował to czego ja nie dojadłem.

Z kolei w hotelach i na kempingach było naprawdę czysto. Więcej obserwacji w tej kwestii nie mam, ponieważ jako rasowy kolarz nie korzystałem z toalet publicznych ;)



Gdzie można nocować?

Noclegów jest mnóstwo i - z reguły – w niezłym standardzie. Rezerwowałem je na bieżąco przez Booking.com albo azjatycki odpowiednik Agoda.com. Miejsca do spania były całkiem komfortowe. Za 10-15 dolarów można w każdym z trzech krajów wynająć klimatyzowany pokój z własną łazienką i toaletą. Pokoje i toalety – czy to w hotelach czy hostelach - były czyste lub bardzo czyste. Mimo, że Azjaci nie korzystają z papieru toaletowego i zamiast niego używają bieżącej wody, to w hotelach zawsze był przygotowany papier toaletowy. Z reguły też było mydło lub szampon i jednorazowy zestaw do mycia zębów.

Zdarzyło mi się też jechać bez rezerwacji i szukać hotelu o zmroku. Nie ma z tym większego problemu. Cena była identyczna jak przy rezerwacji przez internet.

Kwestie medyczne

Na taki wyjazd musisz się przygotować. Po pierwsze – szczepienia. Pisałem o tym przed wyjazdem. Teraz podsumuję: były drogie, ale chyba warto, bo nie ma stresu, że coś się przyplącze i zepsuje wyjazd.

Po drugie – warto znać zaufanego lekarza, który pomoże nam wyposażyć apteczkę i będzie pod telefonem „w razie czego”. Ja mam to szczęście, że przyjaźnię się (i regularnie jeżdżę na Majorkę) z byłym kolarskim mistrzem świata lekarzy Piotrem Szulcem. Piotr przed każdym wyjazdem doradza mi jakie leki powinienem zabrać. Tym razem lista była naprawdę długa. Dostałem nawet specjalną ściągę na wypadek gdyby było źle, a nie byłoby szansy na telefoniczne konsultacje.



Elektronika

Polskie wtyczki działają bez problemu w Tajlandii, Kambodży i Wietnamie. Ja zabrałem ze sobą mojego Samsunga S7, który służył mi do wszystkiego: komunikacji, nawigacji, fotografowania, filmowania, rezerwowania noclegów, słuchania muzyki, blogowania i obsługi mediów społecznościowych. Zasilałem go powerbankiem. Dokumentację filmową robiłem też miniaturową kamerą sportową Olympus Tough TG-Tracker. Tradycyjnie już swoje aktywności rejestrowałem zegarkiem Suunto Ambit 3. Całą trasę można było śledzić dzięki lokalizatorowi SPOT GEN3. Urządzenie sprawdziło się doskonale!

Rower i osprzęt

Rower, który zabrałem na ten wyjazd – Specialized Rubaix – okazał się strzałem w dziesiątkę. Lekka rama doskonale tłumiła nierówności. Pomogły w tym z pewnością systemy amortyzacji siodełka i kierownicy. Jechało się naprawdę komfortowo. Obciążony Spec pewnie prowadził się na zjazdach. Nie było żadnego problemu żeby zasuwać z górki grubo ponad 60 na godzinę :) Przerzutki Shimano Ultegra od pierwszego do ostatniego kilometra działały lekko i precyzyjnie, a hamulce tarczowe dały mi poczucie bezpieczeństwa w każdych warunkach.



Sprawdziły się też opony Schwalbe Marathon, które kupiłem specjalnie na ten wyjazd. Nie złapałem ani jednej gumy, więc wszystkie trzy zapasowe dętki i paczka łatek wróciły ze mną do Polski :)

Sakwy Blackburn też zdały egzamin, chociaż w przedostatnim dniu pękła mi część uchwytu torby podsiodłowej. Dało się z tym jechać, ale oczywiście zgłosiłem to producentowi i mam nadzieję, że do następnej wyprawy usterka zostanie naprawiona.

Pozostałe elementy wyposażenia: oświetlenie, ciuchy, buty SPD, kask, okulary – bez zarzutu :)

Kondycja

Muszę przyznać, że trochę się bałem 1200-kilometrowej trasy, którą miałem pokonać w morderczym upale. Okazało się jednak, że nie taki diabeł straszny. Jechało się naprawdę dobrze. Myślę, że w utrzymaniu formy pomogły mi wygodne noclegi w pokojach z klimatyzacją. Dzień przerwy w stolicy Kambodży też dał mi zastrzyk nowych sił. Poza tym na trasie działo się tyle ciekawych rzeczy, że podróż wcale się nie dłużyła.

Szczerze mówiąc, to już dzisiaj jestem gotowy żeby tam wrócić na kolejną wyprawę. I może być tak samo gorąco :)

Jeżeli macie jakieś pytania dotyczące mojej wyprawy piszcie śmiało. Chętnie odpowiem i doradzę :)


W linku poniżej animacja całej trasy z Bangkoku do Sajgonu zrobiona na podstawie śladu mojego GPSa :)




Comments


bottom of page