Niestety jetlag nie chce mnie opuścić i cały czas mam problemy ze snem. Noc w Darwin była koszmarna, bo spalem od 23 do 2 w nocy. Potem już tylko przewracałem się na łóżku, aż zrobiła się 5 rano i trzeba było ruszać w drogę.
Dzisiaj nareszcie moja wyprawa rozpoczęła się na dobre, bo po 3 dniach od wylotu z Polski, w końcu wsiadłem na rower i ruszyłem na południe Australii.
Początek był bardzo obiecujący, ponieważ z Darwin można wyjechać kilkanaście kilometrów na południe piękną ścieżka rowerową. To była zdecydowanie najprzyjemniejsza część dnia, tym bardziej, że rano upał aż tak mocno nie dokuczał.
Po godzinie 10 wszystko się niestety zmieniło. Słońce stanęło w zenicie, a temperatura wzrosła do ponad 40 stopni.
Było tak gorąco, że wodę z elektrolitami piłem, a czystą wodę wylewałem na głowę. Bardzo skuteczne to wodne chłodzenie. Trzeba mieć tylko odpowiednio duży zapas wody. Ja miałem dzisiaj 6 litrów i spokojnie wystarczyło.
To słońce było tak stresujące, że kompletnie nie przejąłem się ogromnymi pociągami drogowymi, przed którymi wszyscy mnie tu ostrzegają. Czym jest australijski road train? Z daleka wygląda jak nasz TIR, tyle że zamiast jednej naczepy, ma trzy a czasami nawet cztery przyczepy. Wygląda to niesamowicie i robi przy okazji mnóstwo hałasu. Ale kierowcy tych gigantów to zawodowcy i zawsze omijali mnie ze sporym zapasem.
Przyroda, którą mijam po drodze jest niesamowita. Wzdłuż drogi stoją ogromne kopce termitów, ktore wyglądają jak jakieś awangardowe rzeźby. Tropikalny las oglądany z rowerowego siodełka robi duże wrażenie. Tak samo jak kompletny brak ludzi czy jakichś osad, wsi albo miasteczek. Tu jest po prostu pusto. No i pojawiły się pierwsze kangury😎
Teraz czas na regenerację, bo jutro kolejny etap - 114 kilometrów do Pine Creek, a według prognoz ma być jeszcze cieplej😊
Comments