(8 - 9 sierpnia 2021, 220 km)
Z Amsterdamu do Brukseli jest zaledwie 220 kilometrów, ale fatalna pogoda spowodowała, że były to naprawdę długie dwa dni jazdy.
Niedzielny poranek w Amsterdamie przywitał mnie oczywiście deszczem. Kiedy po śniadaniu ruszyłem w drogę wiatr zrobił się bardzo silny i dmuchał mi prosto w twarz. Jazda była więc naprawdę powolna i mokra.
Dopóki jechałem po Amsterdamie było ok. Budynki trochę osłaniają, jest co pooglądać, robi się zdjęcia. Sytuacja zrobiła się fatalna za miastem, na długich odcinkach przez poldery. Wyobraźcie sobie płaską jak stół zieloną równinę, pociętą kanałami i groblami, na której samotny rowerzysta zasuwa centralnie pod wiatr o sile 30 km/h. No było kiepsko. Jechało się po zupełnie płaskim asfalcie jak pod stromą górę. Średnia prędkość poniżej 15 kilometrów na godzinę ☹️
Z godziny na godzinę krajobraz na szczęście się zmieniał i wody wokół mnie było nieco mniej. Deszcz też trochę odpuścił. Tylko przeklęty wiatr dmuchał do końca dnia.
Była też mała niespodzianka drogowa. Kiedy dojechałem w Nieuvpoort do rzeki Lek żeby przejechać na północ do Schoonhoven, okazało się, że nie ma mostu a prom właśnie odpłynął. Na szczęście po kwadransie był kolejny kurs 😃
Nocleg na przedmieściach Bredy w małym hoteliku zakończył ten najtrudniejszy dzień mojej wyprawy. Przejechałem zaledwie 110 kilometrów, ale zmęczenie było jak po 200.
Poniedzialek w Bredzie okazał się słoneczny! Jeszcze wieczorem prognoza pogodowy zapowiadała deszcze od rana a tu taka niespodzianka. Najnowsze prognoza zapowiada opady dopiero koło południa. Ruszam więc szybko na trasę ciesząc się suchą szosą 😉. Wiatr nadal wieje w twarz, na szczęście jest nieco słabszy.
Pomaga też dosyć gęsta zabudowa w Brabancji Północnej. Prawie nie ma już takich ogromnych otwartych przestrzeni jak dzień wcześniej.
Szybko dojeżdżam do granicy z Belgią, co oczywiście dodaje mi energii, a kilka km dalej zatrzymuję się w KFC na wielkiego burgera i frytki. Zbieram siły bo Bruksela coraz bliżej.
Ale im bliżej stolicy Belgii, tym gorszy standard dróg rowerowych. Przy holenderskiej granicy było ok, ale z czasem zrobiło się wąsko i asfalt bywał dziurawy. Często ścieżka rowerowa była paskiem asfaltu "doklejonym" jak pobocze do ruchliwej drogi. Zawsze to coś lepszego niż jazda z TIRami, ale po holenderskim raju dla rowerzystów Belgia trochę mnie rozczarowała. Nawet wjazd do Brukseli od strony Mechelen był kiepski. Wąska i nierówna dróżka jako pobocze bardzo ruchliwej drogi. Dopiero w samym mieście sytuacja się zmieniła i po Brukseli jeździ się już doskonale.
Mój hotel jest 100 metrów od Grand Place w Brukseli, wjeżdżam więc do samego centrum.
W nagrodę za ciężką harówkę z Amsterdamu, zamówiłem sobie na tę noc wygodny pokój z wanną zamiast prysznica, żeby trochę odpocząć. Zbieram siły po we wtorek wjeżdżam do Francji.
Commenti