top of page
  • notojade

Przez pustynię do Nawakszut

Z zajazdu Arraha koło Boulenoir jest do Nawakszut jakieś 400 kilometrów. Postanawiam więc rozłożyć trasę na trzy dni. Kluczowe jest znalezienie jakiegoś noclegu po drodze, bo na Saharze jest z tym spory kłopot.


Pierwszy etap planuje więc na około 150 km, bo znajduję na mapach Google jakiś nocleg w tym miejscu.


Rano szybkie pakowanie. Potem w lokalnym sklepiku kupuję bagietki i wodę. Teraz można już ruszać.

W trakcie jazdy robi się coraz cieplej. A na trasie pustynne atrakcje. Najpierw malownicze wydmy, potem wielbłądy, które zerkają na mnie lekko przestraszone. Co jakiś czas mijam szałasy albo namioty.


Po 40 km na poboczu widzę maleńki budynek, nie większy niż kiosk z gazetami.


Okazuje się, że na tym odludziu jest  sklepik, w którym mogę kupić colę z lodówki. Kupiłem dwie🙂

Ze trzy razy dziennie kontroluje mnie patrol żandarmerii. I tak mijają kolejne rowerowe godziny na Saharze. W sumie business as usual😎


Ale jazda po pustyni, choć pozornie monotonna, nie pozwala się nudzić. Nawet jak widoki trochę spowszednieją, to trzeba dobrze patrzeć przed siebie, bo mauretańskie drogi są dziurawe jak ser szwajcarski.


W końcu dojeżdżam do znalezionego w necie hotelu Ivik, który jak na tutejsze standardy jest całkiem przyzwoity. Mam swój pokój, dostęp do WC i bieżącą wodę, niestety zimną.


Kolejny etap planuję podobnie:150 km i nocleg. Ale ten dzień będzie inny niż zaplanowałem.

Najpierw biję swoisty rekord, bo aż sześć razy kontrolowali mnie policjanci Islamskiej Republiki Mauretańskiej. Wszystko bardzo grzecznie, było oglądanie paszportu i wizy, ale każda taka akcja to stracone 5 minut. Nawet wtedy, gdy oddając paszport życzą bon voyage😎



Jednak największe wrażenie zrobili na mnie tego dnia pasażerowie rozklekotanej Toyoty, którzy podjechali do mnie na trasie gdzieś pośrodku pustyni, opuścili szybę i bez słowa podarowali butelkę zimnej wody i chleb. Po czym okno się zamknęło a auto odjechało. To chyba najprzyjemniejsze co mogło mnie spotkać na Saharze. Uwielbiam takie gesty ❤️


Kiedy po 155 km dojechałem na zaplanowany nocleg, okazało się, że to po prostu wiata! Decyzja mogła być tylko jedna. Odpuściłem ten nocleg i pognałem do Nawakszut. Musiałem zrobić kolejne 100 km i zajechałem wprawdzie po ciemku, ale dzięki temu przejechałem najdłuższy etap mojej wyprawy, bo zrobiłem ponad 250 km🔥

W nagrodę jem gigantyczną kolację i śpię w czyściutkiej pościeli, w ogromnym łóżku hotelu w samym centrum Nawakszut.

Jutro krótkie zwiedzanie stolicy i ruszam w stronę Senegalu.


bottom of page