top of page
  • notojade

Z Bangkoku na wyspę Ko Chang

Zaktualizowano: 3 lut 2019


W ciągu ostatnich dwóch dni miałem okazję zobaczyć trzy zupełnie różne Tajlandie. Najpierw szalony Bangkok, potem spokojna tajska prowincja i wreszcie na deser nadmorskie kurorty.




Z Bangkoku na wyspę Ko Chang jest ponad 350 km, więc potrzebuję dwóch dni ostrej jazdy. 

Zaczęło się wczoraj o 5 rano. Postanowiłem wyjechać bardzo wcześnie (jasno robi się około 7:00) żeby uniknąć szalonych korków, które zmęczyły mnie dzień wcześniej.  I od razu na starcie wielkie rozczarowanie: tam są korki nawet tak wcześnie! Ponad dwie godziny zajęło mi dojechanie do przedmieść. 



Potem wszystko się zmienia. Aut jest znacznie mniej. Krajobraz jest coraz bardziej egzotyczny. Skromne tajskie garkuchnie przy drodze zachęcają do postoju. Oczywiście muszę się skusić. Panie nie znają ani słowa po angielsku, ale świetnie dogadujemy się na migi :) Jestem tu prawdziwą atrakcją: pani z obsługi dolewa wody, inni biesiadnicy dosiadają się do mojego stolika.  



Jadę dalej i oczom nie wierzę: widzę  znaki ostrzegające przed słoniami :) Robi się naprawdę egzotycznie. 




Po paru kilometrach doganiam wyładowanego warzywami tuktuka, który jedzie z otwartym ogromnym parasolem :) Takiej atrakcji nie mogę się oprzeć: robimy małe ściganie i już wiadomo: mój Specialized jest szybszy niż tuktuk :)






Atrakcją wieczoru okazała się jednak wizyta na lokalnym bazarze. Postanowiłem uzupełnić siły po całym dniu jazdy kupując wyłącznie to co jedzą lokalsi. I tak na pierwszy ogień poszedł szaszłyk z żab z ryżem,  na dokładkę smażone robaki na pikantnie, a na deser ananas, banany i mango z ryżem i mlekiem kokosowym. To było naprawdę pyszne.




Na wyspę Ko Chang gdzie zaplanowałem kolejny nocleg muszę popłynąć promem. Tradycyjnie ruszam przed świtem żeby chociaż część  drogi pokonać bez palącego słońca. I tak mija kolejny dzień: 7 godzin pedałowania, posiłków w lokalnych knajpkach, miłych spotkań i pięknych widoków.



Warto jeszcze dodać, że tutaj nie ma sensu kupowanie batonów energetycznych albo izotoników. Jedzenie jest dostępne co chwilę przy drodze, mogą być pyszne owoce albo pełny posiłek. Pić można wodę kokosową albo sok z trzciny cukrowej. Wodę wypijamy oczywiście wprost z orzecha przez słomkę. Jak brakuje sił trzeba wypić sok z trzciny. Doprawiają to limonką, dają sporo lodu i jest pyszne! Na zdjęciach widać proces produkcyjny: struganie trzciny, wyciskanie ręczną prasą i mamy napój prosto do naszego bidonu :)







Wreszcie wczesnym popołudniem docieram do przystani. Widzę, że prom szykuje się do odjazdu.  Ktoś z obsługi macha mi ręką żebym szybko wjeżdżał. I tak oto bez minuty przerwy jestem na promie i płynę na moją pierwszą wyspę. 







Teraz chcę po kolei zwiedzić trzy tajskie wyspy: Ko Chang, Ko Mak i Ko Kut. Jak mi poszło napiszę już wkrótce  :)

bottom of page