Z Montevideo przez Buenos Aires do zielonej pampy
- notojade
- 2 godziny temu
- 3 minut(y) czytania

Najtrudniejszą częścią moich rowerowych wypraw są długie loty. Ten ostatni do Urugwaju, chociaż trwał 13 godzin, wspominam jednak dobrze, bo prawie cały czas spałem. 😌 A niedzielny poranek w Montevideo przebiegał naprawdę sprawnie. Odprawa celna i paszportowa trwała zaledwie kilka minut. Rower dotarł w idealnym stanie. Potem szybki montaż mojego Speca w terminalu przylotów i jestem gotowy do drogi!
Jazda z lotniska okazała się bezproblemowa. Drogi szerokie, grzeczni kierowcy i sporo ścieżek rowerowych.
Do hotelu jadę Ramblą - czyli szerokim nadmorskimi deptakiem, który jest ulubionym miejscem relaksu dla mieszkańców Montevideo.
Po szybkim zakwaterowaniu w hotelu America, 😉 ruszyłem na spotkanie z Martą @videozmontevideo, która była tego dnia moją przewodniczką po stolicy Urugwaju. Zwiedziliśmy piękne chociaż malutkie stare miasto, port i oczywiście Ramblę. Po raz pierwszy miałem też okazję posmakować pysznej urugwajskiej wołowiny, która jest podobno nawet lepsza od argentyńskiej.
Po tych 6 intensywnych
godzinach czuję, że polubiłem ten kraj. Za południowy luz i niesamowitą tolerancję. Za świetny klimat i cudowne jedzenie. No po prostu fajnie tu. Gdybyście byli kiedyś w tej części świata, to gorąco namawiam żebyście zwiedzili Urugwaj z Martą. Naprawdę warto!

W poniedziałkowy poranek ruszam w pierwszy dłuższy etap w kierunku Colonia del Sacramento, skąd popłynę we środę do Buenos Aires.
126 km z Montevideo do miasteczka Nueva Helvecia to odkrywanie wiejskiego Urugwaju. Co zapamiętam? Porządne drogi, pola i pastwiska po horyzont. I jeszcze to, że na prowincji jeździ mnóstwo naprawdę starych aut. Ponieważ Urugwaj ma gigantyczne cła na nowe samochody, ludzie potrafią tu jeździć na co dzień naprawdę starymi furami. 😍
No i ta pyszna wołowina, której zjadam tutaj ogromne ilości. Ale nic w tym dziwnego. To przecież najważniejszy produkt eksportowy Urugwaju.
Pod wiejskim sklepikiem gdzieś na trasie, miałem też miłe spotkanie z Julianem. Ten mlody Kolumbijczyk z Bogoty, kończy właśnie swoją roczną wyprawę przez Amerykę Południową. Taki to ma dobrze. Rok na rowerze! 😎

We wtorek kolejny etap. Z Nueva Helvecia dojechałem do Colonia del Sacramento. Tu moja urugwajska jazda się kończy. Po drugiej stronie Rio de la Plata jest już Argentyna. 🇦🇷 Gdy rano wejdę na prom to po godzinie wysiądę w Buenos Aires.
Urugwaj 🇺🇾 okazał się bezpiecznym i nowoczesnym krajem. A uprzejmi kierowcy, porządne i raczej puste drogi, to ogromny atut dla rowerzysty.
Tu jest jednak zupełnie inaczej niż w Europie. 3 mln ludzi i 9 mln krów. Legalne związki jednopłciowe, eutanazja i prostytucja. Marihuana w każdej aptece. Obowiązkowy udział w wyborach i wiek emerytalny dla kobiet - 55, a dla mężczyzn 60 lat. A na dodatek nikt się tu nigdzie nie śpieszy, w niedzielę cały kraj grilluje i wszyscy piją yerba mate. 😎
We środę rano melduję się na przystani promowej w Colonia del Sacramento. Muszę być godzinę wcześniej, ponieważ przed wejściem na pokład trzeba przejść odprawę graniczną urugwajską i argentyńską. Wszystko przebiega jednak bardzo sprawnie. Bilet do Buenos Aires kosztuje 1500 urugwajskich peso, czyli około 150 zł i co ważne - rower płynie z nami za darmo! 👍
Po 75-minutowym rejsie bardzo komfortowym promem lądujemy w Buenos. Odprawa celna sprowadza się do pytania czy chcę coś zgłosić do oclenia. Kiedy zaprzeczam, uśmiechnięty celnik mówi "witamy w Argentynie" i jestem gotowy do jazdy. 😃

Argentyński etap mojej wyprawy zaczynam z wysokiego C, bo Buenos Aires robi naprawdę wielkie wrażenie! Miasto jest ogromne. Mieszka tutaj ponad 3 miliony ludzi, a w aglomeracji prawie 14! 😮
Centrum jest bogate, zatłoczone, bardzo efektowne i po prostu ładne. Ale inne dzielnice, które udało mi się tego dnia przejechać na rowerze, też robią dobre wrażenie. Wbrew temu co czytałem w internecie, można się tu czuć całkiem bezpiecznie. Mniej wiecej tak samo jak w dużym polskim mieście. 🤪
Zwiedzam tę ogromną połudiowoamerykańską metropolię do późnego wieczora. Trochę na rowerze, potem na piechotę. Jest naprawdę ekscytująco, a ja cieszę się z tego pięknego, boskiego Buenos Aires! 😍
We czwartek rano po szybkim śniadaniu, startuję z centrum Buenos Aires w kierunki zachodnim. Przede mną prawie 1000 kilometrów do Mendozy, skąd zacznę wspinaczkę w Andy.
Ale na razie (a piszę te słowa w niedzielę 16 listopada) kolejny dzień przemierzam bezkresne argentyńskie niziny. Pampa jest zielona, pusta, słoneczna i jedzie się bardzo dobrze. Miasteczka pojawiają się na mojej trasie co kilkadziesiąt kilometrów. Na ogromnych pastwiskach widzę tysiące krów i konie. Ludzi bardzo mało.

Za mną 750 kilometrów na rowerze i mam nadzieję, że pod koniec tygodnia dotrę do Mendozy.




































































































































Komentarze