Chyba powoli wpadam w rytm wyprawy. Wyjazd przed 6 rano i kilka miłych godzin od brzasku do późnego poranka. To najlepsza część dnia. Słońce malowniczo wschodzi, jest chłodno i kilometry same się kręcą.
Po 10 robi się ciepło, od 11 jest już gorąco. Trzeba więc tak planować trasę, żeby nie jeździć w najgorszym upale. I dzisiaj wszystko udało się doskonale, bo kilka minut przed południem dotarłem do Katherine, które ma zaledwie 5,5 tysiąca mieszkańców, ale to wystarcza, żeby było trzecim co do wielkości miastem na Terytorium Północnym. Większe jest tylko Darwin i Alice Springs.
Niestety, Katherine mimo pięknej nazwy, jest zwyczajnie brzydkie, albo w najlepszym razie nijakie. Ale ma wszystko czego mi dziś potrzeba. Duży sklep Woolworths, gdzie zrobię zakupy i motel z prysznicem i klimatyzacją.
Moje rowerowe serce bije tu jednak trochę szybciej, ponieważ w Katherine urodził się Cadel Evans, najsłynniejszy australijski kolarz i triumfator Tour de France😍 Taki kolarski akcent zawsze poprawia mi humor.
W Katherine jest też bardzo dużo Aborygenów. I niestety nie wyglądają na szczęśliwych. Ale o rodzimych mieszkańcach Australii zrobię jeszcze odrębny wpis.
Żeby nie było zbyt optymistycznie to muszę się przyznać do mojego problemu. Po czterech dniach od przylotu nie mogę sobie poradzić z jetlagiem. Mój biologiczny zegar uparcie trzyma się europejskiej strefy czasowej i śpię tu po 2-3 godziny na dobę. Podobno każda godzina zmiany czasu wymaga jednego dnia na adaptację. Jeśli to prawda, to czeka mnie koszmarny tydzień, bo różnica między Wrocławiem a Darwin to siedem i pół godziny🤔
Comments